 |
 |
|
 | |  |
 |
|
 |
 | |  |
jnk
Zwierzoświr

Dołączył: 25 Lip 2005 |
Posty: 1604 |
Przeczytał: 0 tematów
|
|
Skąd: wawa |
|
 |
Wysłany: Wto 13:56, 09 Maj 2006 |
|
 |
|
 |
 |
Wieści są takie, że w niedzielę przed wyjazdem do weta wyobraziłam sobie scenariusz równie czarny, jak Kapucyna (bo ja mam wrodzoną skłonność do pesymizmu, przeze mnie zwanego realizmem). No i zgodnie z tym scenariuszem Kapucyna nie wybudzała się z narkozy (a co, zdarza się, więc czemu nie miałoby się zdarzyć Kapucynie), ja popadałam w czarną rozpacz, wiozłam malutkie zwłoki do babci, telefonicznie wzywałam TZ'a, bo grabarz przecież w takich okolicznościach przyrody jest niezbędny i odprawiałam obrządek pogrzebowy (wprawę już mam, w końcu półtora roku temu żegnałam się z apetem ). I tu pojawiała się kwestia ważka, a zarazem drażliwa: czy następny kot już, czy dopiero za chwilę? Jedno było pewne - nowy kot ma być kocim (napisałam pierwotnie "psim" - już mnie dokumentnie pogięło z tymi psami) dzieckiem, ponieważ z dorosłymi przygarnianymi kotami mam złe doświadczenia i nie chcę ich multiplikować. Pod uwagę była brana Lilu (oczywiście!) i jakieś nieznane jeszcze z imienia i mordki kocię z Miau (bo to pierwsze kocie forum, jakie przyszło mi na myśl przy konstruowaniu mojego scenariusza). Warunek był jeden i postanowiłam trwać przy nim nieugięcie - kotek ma być baaardzo biedny, może być ślepy (byle nieuleczalnie!), głuchy, kulawy, bez ogona, ucha itd. Gdyby mój scenariusz został wcielony w życie, Lilu drogą eliminacji już by odpadła, bo skoro zaczyna chodzić, to tym samym nie spełnia podstawowego wymogu niepełnosprawności.
Tak byłam pewna, że to ostatnie nasze wspólne z Kapucyną momenty, że aż jej cyknęłam dwie fotki (jak wywołam, to wstawię - uzbrójcie się w cierpliwość). Już się prawie popłakałam nad biedną, martwą Kapucyną, kiedy nadszedł moment wyjazdu. Kot darł się całą drogę (co tylko utwierdzało mnie w przekonaniu, że przeczuwa rychłą śmierć - nic to, że zawsze w drodze się wydziera, tym razem to było złowieszcze przeczucie, a nie panika lokomocyjna), za to pies był wniebowzięty, bo on zawsze i w każdym aucie jest wniebowzięty. U weta pies poszedł na pierwszy ogień - dostał zarazki wścieklizny w kark i wlazł zdegustowany takim przyjęciem pod stół. Kot dostał zastrzyk w dupę i wlazł do swojej klatki. Miłą konwersację z panem doktorem urozmaicałam sobie spoglądaniem na coraz bardziej ogłupiałą Kapucynę. Z lekka poraziła mnie informacja, że jej coraz bardziej wybałuszające się oczy nie ulegną zamknięciu w trakcie operacji, ponieważ – UWAGA! – ona nie zapadnie w sen. To, czym nasz miły pan doktor uraczył kota, to takie coś, co ogłupia (dało się zauważyć), znieczula (o to trzeba zapytać już samą Kapucynę), ale nie usypia. Hmmm… zatem cały mój wzruszający (mało powiedziane! rozdzierający serce!) scenariusz diabli wzięli! Hmmm… gorycz porażki postanowiłam przeżywać w moim rodzinnym ogródku (do weta jeździmy do Komorowa, gdzie mieszkałam zanim przeprowadziłam się do centrum wawy).
Dzień cały Kapucyna spędziła przemieszczając się w rejonach parteru silnie zataczającym się krokiem, by w końcu zaszyć się w kanapie w pojemniku na pościel. TZ wzruszył mnie bardzo, kiedy po wejściu do sypialni zobaczyłam go leżącego na łóżku przed TV z rozłożonym ręczniczkiem na kolanach – na ręczniczku z pyszczkiem wbitym pomiędzy nogi TZ’a drzemała umęczona Kapucyna. Proszę bardzo! Niby stale słyszę, że Kapucyna na śmietnik, a Dżekson do Wielunia, ale jak przyjdzie co do czego, to ręczniczek i te rzeczy! Dżekson też starał się być miły. Podchodził, obwąchiwał z zainteresowaniem i nawet udało mu się nie rozdeptać płożącego się po ziemi kota, kiedy radośnie i bez celu galopował z jednego pomieszczenia do drugiego.
W poniedziałek Kapucyna odzyskała siły na tyle, że zaczęła fukać na psa, kiedy tylko przekroczył próg pokoju, w którym Kapucyna zaczaiła się pod fotelem (to jedyne pomieszczenie w mieszkaniu, z którego nie usunęliśmy jeszcze dywanu, zatem dla psa jest średnio dostępne i Kapucyna najbardziej z nas wszystkich przestrzega tej zasady). Pan doktor uprzedzał mnie, że przez dwa dni kot nie będzie chciał pić ani jeść, więc nie byłam zaniepokojona, że dopiero dzisiaj bohaterka niniejszej opowieści pożarła niemałe ilości wątróbki. Zresztą odbierając ją po operacji usłyszałam, że… jest gruba! Nie żeby jakaś spasiona do niemożliwości, ale jednak sadełka koleżanka zdołała na swojej śmietanowo-wątróbkowej dietce zgromadzić niemałe ilości. Zaraz się zmartwiłam, że kolejne moje zwierzę musi przejść na dietę (Dżekson po zimowym dogadzaniu, kiedy coraz więcej znajomych osób zaczęło zwracać uwagę, że bardzo się „poprawił”, dostaje mocno ograniczone porcje). Na szczęście mój wet ma zarówno dużo zdrowego rozsądku w podejściu do zwierzaków, jak i humoru i uspokoił mnie mówiąc, że kot im grubszy, tym lepszy. I tego się będziemy trzymać!
Aha! Na koniec się pochwalę – pan doktor powiedział, że Dżekson wygląda na bardzo dobrze utrzymanego psa. I ma piękne, błyszczące futro! I w ogóle jest super! Niby sama wiedziałam (w końcu to przecież ja o niego dbam, nie?), ale zawsze miło jest usłyszeć takie słowa od kogoś, kto psy widzi całe życie i wie, co mówi, prawda?
|
|
 |
 | |  |
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 4 z 7
|
|
|
|  |