|
| Śnieżka znalazła swą przystań u Kory | |
|
|
Kora
Dołączył: 19 Sie 2005 |
Posty: 4 |
Przeczytał: 0 tematów
|
|
Skąd: Warszawa |
|
|
Wysłany: Pon 23:11, 21 Lis 2005 |
|
|
|
|
|
Dzieki wielkie za dobre slowo!
Z tej okazji Śniezka miala swieto, watrobka drobiowa, ktora uwielbia a jesc jej nie wolno!
Miska pusta, gryzie kopytko jagniece, lezac obok mnie!
Zrobie sesje i wstawie zdjecia!
Pozdrawiamy
Dorota i "Blondyna"
|
|
|
| | |
|
| | |
|
| | |
|
| | |
|
| | |
|
| | |
|
| | |
MałGośka
Adminka
Dołączył: 28 Cze 2005 |
Posty: 4611 |
Przeczytał: 0 tematów
|
|
Skąd: Wieluń-łódzkie |
|
|
Wysłany: Pią 4:47, 21 Gru 2007 |
|
|
|
|
|
Korę znam od lat. Zresztą chyba cały "psiejski" świat ją zna - no bo jak nie trafić w necie na TAKĄ Korę?
Źródło [link widoczny dla zalogowanych]
Karolina Domagalska 'Wysokie obcasy' 2007-07-02 napisał: |
Psi detektyw
Pamięć pani Doroty nie zna granic. Gdy widzi notatkę o zaginionym psie, którego już ktoś wcześniej gdzieś zgłaszał, czuje specyficzne swędzenie
Spotykamy się na warszawskim Ursynowie. Zamawiamy jedzenie na wynos w wietnamskiej knajpie ('Pies właścicielki to moja adopcja ze schroniska. Tusia, chodź do ciotki!'), zachodzimy do mięsnego ('Bardzo dobry sklep, odkładają mi piętki wędlin, które zawożę w niedzielę do schroniska') i ruszamy pomiędzy bloki. Na klatce schodowej rozmowa z sąsiadką ('Pani Krysiu, następnym razem jak pani będzie szła do fryzjera, proszę się do mnie zgłosić, na forum dogomanii jest świetna fryzjerka, nawet balejaż zrobi, a pieniądze pójdą na psy').
W czystym, przestrzennym M-3 wita nas biała suczka Śnieżynka.
- Chodź, pokażę ci najpierw mój warsztat pracy - pani Dorota prowadzi mnie do małego pokoju z komputerem.
Oglądamy kilka olbrzymich, ponumerowanych zeszytów z ogłoszeniami o zaginionych i znalezionych psach. Na biurku stosy zapisanych karteczek. Szuflady zapełnione zdjęciami i listami od wdzięcznych właścicieli czworonogów.
Pamięć Kory
- Dawno temu rozpoznałam psa, którego szukał pewien biznesmen. Przyjechał do schroniska w garniturze, drogim samochodem. Jak zobaczył swojego psa za kratami, uklęknął na ziemi i zaczął płakać. Nigdy nie widziałam czegoś bardziej wzruszającego. Od tej pory zajęłam się trenowaniem w zapamiętywaniu i kojarzeniu psów.
Pamięć pani Doroty nie zna granic. Gdy widzi notkę o zaginionym psie, którego już ktoś wcześniej gdzieś zgłaszał, czuje specyficzne swędzenie. - To intuicja. Jak tylko to poczuję, przeszukuję moje archiwa w głowie i komputerze, dopóki się nie przekonam, czy ten owczarek z plamą na oku to nie ten sam, którego widziałam w ogłoszeniu o psie znalezionym dwa tygodnie temu w Markach.
Najstarsze informacje w archiwach pochodzą sprzed dziesięciu lat, gdy pani Dorota jako wolontariuszka w Schronisku na Paluchu prowadziła zeszyty zgłoszeń psów zagubionych i znalezionych. Zbierała też ogłoszenia z gazet i słupów. Gdy pojawił się internet, znana ze swoich zdolności detektywistycznych 'Kora' (to nick Doroty - imię jej poprzedniej suczki) stała się gwiazdą w środowisku internetowych dogomaniaków.
'Kora jest mistrzynią w przeglądaniu ogłoszeń o psach zagubionych. Czasem wie szybciej niż właściciel, że zgubił mu się pies' - piszą o niej 'ciotki' z forum i odsyłają do niej właścicieli zbłąkanych psów.
Wróżka zgubiła psa
Kiedyś pani Dorota śledziła nawet mężczyznę. Prowadził psa, którego znała z ogłoszeń o zaginionych. Poszła za nim do domu, zapisała adres i zadzwoniła do właściciela, który zebrał ekipę i ukradzionego psa odzyskał.
Akcje w terenie to jednak rzadkość. Od kilku lat każdy wolny od pracy dzień pani Dorota zaczyna od sprawdzania poczty elektronicznej. Odpowiada na listy, doradza, gdzie zamieścić ogłoszenie, jakie placówki sprawdzić. Podaje kontakty do pracowników i wolontariuszy schronisk i azylów dla zwierząt z całej Polski. Zna nawet telefony głównych hycli warszawskich.
Potem, po spacerze ze Śnieżynką, przegląda dwanaście internetowych forów, na których można zamieścić ogłoszenie o zagubionym lub znalezionym psie. Zaczyna od Zaginionychpsów.waw.pl, jest tam administratorką. Z nowych ogłoszeń na małych karteczkach robi notatki: miasto, numer telefonu, ostatnio także to, na jakiej stronie czytała ogłoszenie. Bardzo pomaga jej nazwa ulicy, na której pies zaginął lub został znaleziony. Wtedy robi wirtualną wizję lokalną. Wchodzi na stronę mapy Warszawy, bada okolice i zastanawia się, gdzie zguba mogła się skierować i kto ją mógł przygarnąć. A możliwości psów są nieograniczone, z podróżami tramwajami i autobusami włącznie.
Żeby nie zaśmiecać sobie pamięci, stara się jak najrzadziej przeglądać archiwa forów. Nauczyła się też oczyszczać pamięć. Pomaga w tym uspokojenie, że pies się znalazł. Dlatego szanuje ludzi, którzy dzwonią, żeby potwierdzić, że znaleźli psa. Wielu do dziś utrzymuje z nią kontakt.
Sześćdziesięcioletnia pani Teresa nawet się za nią modli. Gdy zaginęła jej bigielka, pani Dorota przez kilka tygodni rozwieszała ogłoszenia w okolicy zaginięcia. - Od razu wiedziałam, że pies został ukradziony. Złodzieje w końcu się przestraszyli, że jakiś sąsiad rozpozna psa i ich wyda. Zadzwonili, że kupili psa od kogoś za 150 złotych. To była zwykła paserka, ale uszło im na sucho. Pani Teresa była wniebowzięta.
- Pamiętasz ratlerka w zeszycie numer 5? - pyta. - Zgubiła go wróżka. Podobny był w schronisku, ja wiedziałam, że to nie on, ale chciałam, żeby znalazł dom. Ściągnęłam ją, żeby sprawdziła. Zaadoptowała go. Ta wróżka powiedziała mi kiedyś: 'Pani Doroto, ja twierdzę, że pani była w poprzednim życiu psem'.
I powiem ci, że mi to pochlebia.
Niedziela
Max, Wolf, Maniek, Cygan, Rudzik, Szczękuś, Bielik, Fasto, Kaczor, Ryży, Buniek - to podopieczni pani Doroty w Schronisku na Paluchu. Co tydzień dostają piętki wędlin i potrawkę: 4 kg udek, 1 kg ryżu, 0,5 kg makaronu, włoszczyzna. Gdy nie ma zapewnionego transportu, przywozi kości cielęce - oczywiście podzielone pomiędzy stawami, żeby psy nie pokaleczyły sobie przewodów pokarmowych.
Po spacerach i pieszczotach ogląda album, w którym są zdjęcia nowo przybyłych psów. Potem idzie i ogląda nowych lokatorów schroniska osobiście, żeby lepiej zapamiętać. Czasem lekarze nie rozpoznają ras, pani Dorota dopisuje sobie w pamięci: ałabaj, basendżi, kainterier, baiterterier.
Potem potrafi zadzwonić do schroniska i poprosić ochroniarza lub dozorcę, żeby zajrzał do zeszytu zgłoszeń i znalazł 'ostatni wpis na dole', 'na początku zeszytu' albo 'wpis lekarza Romka, tego, który strasznie bazgroli'.
Kierowca ze schroniska, który wozi psy do WOT-u - do programu o znalezionych zwierzętach - zawsze jej mówi: 'Niech wolontariusze chodzą z psami na spacery, a pani niech siedzi od rana do wieczora i zapamiętuje'.
Rosół bez mięsa
Weekendowej wizycie na Paluchu może zagrozić jedynie nagranie w studiu telewizyjnym, w którym pani Dorota prowadzi barek. Stołują się u niej politycy i uczestnicy 'Tańca z gwiazdami'. - Igor Janke powiedział, że robię genialną golonkę, Rudi Szubert zabierał jeszcze do domu. Ostatnio Wodecki jadł u mnie flaki i powiedział, że wymięka.
Zanim otworzyła barek, pracowała w Niemczech, gdzie opiekowała się panem, który tak jak jej dziadek trafił do Auschwitz. Była też kelnerką w Bazyliszku w Warszawie. - Wtedy nie lubiłam gotować, ale bakcyla złapałam podczas pobytu w Niemczech. Najbardziej lubię robić mięsa i sałatki. I kanapki. Na każdej minimum siedem składników - taką mam zasadę.
Gdy w menu jest rosół, od razu wiadomo, że nikt nie dostanie ani kawałeczka mięsa. Wszystko idzie dla psów. Każdą wpływową osobę pani Dorota próbuje zarazić dogomanią. - Gdy w studiu był Lech Kaczyński, podczas przerwy próbowała zainteresować go problemami Palucha. Z Kwaśniewskim pogadała sobie o tym, że w schronisku jest suka podobna do ich psa. - Ja mam autografy! - wykrzykuje.
W czasie głośnej afery z Ozzym - golden retrieverem zamordowa nym przez nowego właściciela - w studiu pojawił się Ziobro. - Zapytałam, co ma zamiar zrobić w kwestii znęcania się nad zwierzętami. A on na to, że zna problem z prasy, ale dla niego ważniejsze są np. dzieci. - Ale ja nie chcę rozmawiać z panem o dzieciach. Jestem matką i babcią, ale pytam o zwierzęta! - odpowiedziała. Obiecał, że przyjmie petycję.
Sonia z cyrku, Tabu z policji
- Rodzina nie jest zazdrosna?
- Moja córka była, ale i tak wie, że ją najbardziej kocham na świecie. Mój brat się wściekał, bo wyciągałam od niego pieniądze na ubrania i inne głupoty, a wszystko szło na psy. W końcu powiedział, że nie da mi ani złotówki, bo nie będzie tyrał na moje pieski.
Jako dziewczynka pani Dorota chciała zostać weterynarzem, tak jak wujek. Najbliższe technikum weterynaryjne było za daleko, mama się nie zgodziła. Potem wujek zabrał ją do szpitala w zoo, miała asystować przy operacji. Przeraziła się, nie byłaby w stanie robić takich rzeczy zwierzętom! Pamięta trzy zaprzyjaźnione słonie: Sonię, Raja i Nefrę. Wszystkie trafiły do zoo z cyrku.
W domu nigdy nie było zwierzyńca. Gdy była mała, tata kupił dwa psy policyjne z Golędzinowa, owczarki niemieckie. Tabu nie nadawał się już do pracy. Otwierała mu rano drzwi, schodził z czwartego piętra, sam spacerował i sam wracał. - Kiedyś przyprowadził panienkę. Ale gdy rodzice się rozwiedli, tata zabrał psa do pilnowania firmy. Rozpaczałam: dlaczego nie możemy mieć zwierząt na dłużej?
Gdy wyszła za mąż za znanego zapaśnika, na nic nie było czasu. Mąż ciągle wyjeżdżał, mieszkanie małe, po dwóch latach dziecko. - Kiedyś miałam na przetrzymaniu setera irlandzkiego Gordona. Niestety, nie wpuszczał mojego męża do domu, więc musiałam go odwieźć na Paluch. Pies zginął w Łodzi, ale właściciel dotarł do Warszawy i go odebrał - wspomina.
Teraz pani Dorota mieszka sama. Córka założyła rodzinę, mąż zamienił się w byłego. Może bez wyrzutów sumienia oddawać się swojej działalności. - To jest moje życie, nie ukrywam. Ja nie muszę brać żadnych środków hormonalnych, bo nie mam czasu nawet o tym myśleć - wyznaje. - Niektórzy podejrzewają, że ja to robię dla nagród. Raz jeden dostałam coś od właścicieli. Ich pies pojechał tramwajem w złą stronę. Ktoś, kto go znalazł, nie chciał go oddać. Pojechałam z właścicielami na odbiór. Dostałam od nich słoik kawy i czekoladki. Stały na stole dla wszystkich.
Zazwyczaj ludzie przywożą karmę albo wpłacają pieniądze na konto schroniska. Bardzo często kończy się na obietnicach.
Puszkę zamiast kwiatka
Najbardziej pani Dorota ubolewa, że właściciele szukają psa tydzień, dwa, maksymalnie miesiąc i odpuszczają. Marzy, żeby ludzie szukali dłużej i bardziej dociekliwie, a przede wszystkim zawsze sprawdzali na własne oczy. - Kiedyś przyszedł do schroniska chłopak, żeby adoptować. Przyniósł ze sobą zdjęcie poprzedniego psa, który zginął trzy lata wcześniej. Patrzę i mówię: 'Ale pana pies jest u nas'. Poprosiłam go, żeby napisał na forum Dogomania.pl, żeby inni nie tracili nadziei.
Czasem to właściciela trzeba szukać, nie psa. Opieszałych gani i strofuje. - Pamiętam kobietę, której zginął pies na Ursynowie. Bał się fajerwerków, uciekł, trafił na Paluch. Wysyłam maile i zdjęcia, a ona mówi: 'To chyba ten, ale niech pani jeszcze sprawdzi, czy ma plamkę pod uchem'. Ale mnie wkurzyła - to jest naprawdę niedaleko! Napisałam jej bardzo dosadnie, że to nie mnie zginął pies, tylko jej, i to jest sprawa jej sumienia, kiedy go odbierze. Przyszła potem do mnie do barku, przyniosła mi kwiatek. Wolałabym puszki, ale kwiatek też piękny. |
Więcej zdjęć [link widoczny dla zalogowanych].
Pytanie dodatkowe - czy ktoś ma poprzednią, przedświąteczną, "Przyjaciółkę"?
|
|
|
| | |
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1
|
|
|
| |