 |
 |
|
 | |  |
jnk
Zwierzoświr

Dołączył: 25 Lip 2005 |
Posty: 1604 |
Przeczytał: 0 tematów
|
|
Skąd: wawa |
|
 |
Wysłany: Sob 20:36, 29 Paź 2005 |
|
 |
|
 |
 |
Misiowaty napisał: | U Mojego Największego Spełnionego Marzenia i Mojego Najukochańszego Psa (sorry za kopię, sorry Misiek) też były kasztanowe przygody, ale w te świeżutki, miękkie dużo przyjemniej się wgryzać niż w te podsuszone i odpowiednio dużo twardsze. Pumcia też uwielbiała wszeklie toczące się "uciekające" itd kulki - milabelki, rajskie jabłka, małe gruszki - dziczki, wiśnie, śliwki ........ śniezne piguły też.
Dzięki Geba za przypomnienie. |
Prawda, że kolejny pies nie zastępuje Tego, Który Odszedł? W sercu na zawsze pozostaje miejsce tylko dla Niego. Czas mija, a ból jest taki sam. Zaraz będzie grudzień, i będzie siódmy dzień grudnia - minie rok, a mnie nadal zdarza się rozpłakać na spacerze z Dżeksonem, że ten spacer już nie z Nim. Dżeki jest moim psem, ale innym moim psem, niż apet. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Ja po prostu świetnie wiem, że apet to był apet, a Dżekson to jest Dżekson. I nigdy nic mi się nie myli! Po ostatniej kąpieli zaczęłam wyprowadzać Dżeksona na smyczy apeta. I tak już trwa tydzień czy dwa, a ja za każdym razem biorę Dżekiego na smycz apeta . apet miał najcudowniejsze na świecie uszy - miękkie, jedwabiste, z rudą sierścią spływającą leciuto poza ich obręb. Uwielbiałam miętosić je w palcach, a On znosił to ze stoickim spokojem. A może nie? Może się niecierpliwił? Pamiętamy przecież to, co chcemy zapamiętać i tak, jak chcemy, żeby pozostało w naszej pamięci.
Kiedy zawoziłam rzeczy dla schroniska Ani od Sol, żeby dostarczyła je do Wielunia, do torebki włożyłam obrożę i smycz apeta. Uznałam, że już czas. A potem, pakując kolejne reklamówki do bagażnika Ani, nie potrafiłam do tej torebki sięgnąć. Przestałam się łudzić - chyba już nigdy nie zdołam się rozstać z ostatnimi rzeczami, jakie mi po Nim zostały. Może kiedyś, jakiś mój pies dostąpi zaszczytu chodzenia w nich? To będzie czas, kiedy widok obroży i smyczy Dżeksona będzie sprawiał, że po policzkach będą ciekły gorące łzy.
Kupiłam sobie wczoraj rękawiczki - przedostatnia para, śliczna! Włożyłam je na dzisiejszy spacer z Dżekim. A potem wróciliśmy ze spaceru, Dżekson zajął się swoimi sprawami, ja obiadem, wrócił TZ, zjadł obiad, oglądał tv i rozmawiał ze mną - siedzącą na łóżku tyłem do podłogi, pies jak zawsze przyszedł do sypialni, ułożył się na podłodze i bawił kością ze sznurka. Kiedy wstałam, zobaczyłam, że Dżeks bawił się nie kością, a moją rękawiczką - tą z przedostatniej pary, takiej ślicznej... Trzepnęłam go we wredny pysk pogryzionym szczątkiem wełny i z czarną nienawiścią w sercu odesłałam na posłanie. Potem weszłam na forum, żeby się wyżalić. Ale najpierw poczytałam o psiakach do adopcji, potem o Diance... to, co tam przeczytałam... chciałam, żeby to nie znaczyło tego, co znaczyło. Z przerażeniem kliknęłam na topik Barcelony i czekałam aż się otworzy, powtarzając w myślach w kółko "jak to? jak to możliwe?"...
Mój apet zjadł mi kilka par nowiutkich butów. Goniłam go po całym mieszkaniu z kapciem w dłoni, a on uciekał z piskiem przerażenia pod stół. Dzisiaj po prostu chowałabym skuteczniej buty. Barcelona uzmysłowiła mi, że przyjdzie taki dzień, kiedy będę gotowa oddać do pogryzienia i poszarpania tuzin rękawiczek. I będzie za późno. Dziękuję, Barcelono, za przypomnienie tej prostej prawdy. 
|
|
 |
|
 |
 | |  |
 |
 | |  |
jnk
Zwierzoświr

Dołączył: 25 Lip 2005 |
Posty: 1604 |
Przeczytał: 0 tematów
|
|
Skąd: wawa |
|
 |
Wysłany: Sob 21:16, 29 Paź 2005 |
|
 |
|
 |
 |
MałGośka napisał: | Mam pewien sposób na zachowanie straconego przyjaciela... Zostawiam dość spory kosmyk futerka. Sam moment odcięcia go jest szalenie bolesny - ale potem dziękuję sobie za to, że to zrobiłam. Bo po otwarciu szczelnej torebki mogę po wielu latach poczuć nawet zapomniany już zapach... |
O, Boże! Ty też? Kiedy wiedziałam już, że jeszcze tylko ten wieczór, ta jedna noc i zostanę sama - zwariowałam wtedy chyba z rozpaczy, bo przemknęło mi przez myśl, żeby... ja wiem, to okropne... pomyślałam, że apetowi będzie już wszystko jedno, a ja za wszelką cenę chciałam zachować w pamięci tą cudowną jedwabistą gładkość Jego uszu. I bałam się, że upływający czas zatrze to wspomnienie. I pomyślałam zaraz potem, że to straszna myśl, że to byłby straszny czyn, na który nikt normalny by się nie odważył chyba. I ja też się nie odważyłam.
Więc kiedy już minął ostatni wieczór, i kiedy minęła ostatnia noc (szkoda mi jej było na sen - taką prozaiczną czynność, która będzie się przecież powtarzała do końca mojego życia, podczas kiedy Jego życie właśnie się kończyło!) i kiedy minął poranek i trwał smutny, pusty dzień, łkając w głos zbierałam z Jego posłania rudą sierść i chowałam do pudełka. Od tamtej pory zajrzałam do niego chyba tylko raz jeden. Ale je mam. Na zawsze. 
|
|
 |
 | |  |
 |
 | |  |
 |
 | |  |
Misiowaty
Zwierzozwierz

Dołączył: 21 Sie 2005 |
Posty: 1020 |
Przeczytał: 0 tematów
|
|
|
|
 |
Wysłany: Wto 19:12, 15 Lis 2005 |
|
 |
|
 |
 |
witajcie
tak sobie poczytałem i jak wiele już razy od pamiętnego 2 listopada 2003, godz 16.02 łzy popłynęły mi z oczu Puma - Moje Najwieksze Spelnione Marzenie i Mój Najukochańszy Pies - odeszła własnie wtedy Jeśli psiaczka się po prostu nie hoduje to zawsze będzie ból i pustka po Jego odejściu Jestem stary koń ale nie wstydzę się tych łez i tych które wiele razy płynęły gdy myslałem o Niej. Mam w domu obraz Pumy - namalowany przez znajomą żony - ze zdjęcia z wakacji (wszystkie wyjazdy zawsze musiały spełniać dwa kryteria, w takiej właśnie kolejności : akceptowany psiak i żeby sie mozna było umyć jak biały człowiek, co było istotne dla żony). Często patrzę na ten obraz, nawet do Miśka gadam "... popatrz Misiek, Puma na pewno ..." Taki nieszkodliwy bzik Nie zachowałem kosmyka Pumisiowego futerka - byłem w zbyt dużym szoku, bo wszystko odbyło sie zbyt szybko - diagnoza, decyzja ... powrót do domu od "wójka" Kity, pożegnanie wyjazd do kliniki........ ale ten obraz rekompensuje mi wiele. To wszystko pamiętam jakby było wczoraj, każdą minutę .......
Teraz jest Misiek. Kiedy wypatrzyłem Go w Internecie wiedziałem że to właśnie ON Potem doczytałem się że ma 8 lat, albo więcej - to nie miało najmniejszego znaczenia. To był On. Bardzo Go kocham ale nie zmienia to w niczym tego że Puma była Naj....... A Misio jest bardzo kochany, przecież bralismy Go żeby był kochany, żeby miał dobrą starość
Oj, rozgadałem się. Kochajcie Wasze wszystkie psy - i te, które patrzą z góry i leżąc na pierzynce z chmurek machają ogonami i serdecznie wywalają ozory i te aktualne, które trącają nosem, skrobią łapą albo czasami wkurzają. Bez nich świat wokół nas byłby uboższy
Merdanko od Misia
pozdrawiam
Misiowaty
|
|
 |
 | |  |
 |
 | |  |
 |
 | |  |
jnk
Zwierzoświr

Dołączył: 25 Lip 2005 |
Posty: 1604 |
Przeczytał: 0 tematów
|
|
Skąd: wawa |
|
 |
Wysłany: Sob 13:00, 19 Lis 2005 |
|
 |
|
 |
 |
Dzień za dniem,
sen za snem,
pełnia i nów,
i słońce znów.
Noce i dni
wciąż nazbyt ładne –
zmierzchy i
świty bezradne.
Tak napisała córka Irmy o ich Malwince, a ja nie chciałam zawracać głowy w ich wątku swoimi bezradnymi świtami.
Zastanawiałam się nad założeniem mojemu apetowi osobnego tematu, ale nie chcę, żeby tkwił samotnie gdzieś tam "Za Tęczowym Mostem", bo dla mnie ciągle jest w mojej głowie i w moim sercu. A moja bezradność i rozpacz w taki poranek, jak dzisiejszy, są przygniatające. Dopóki był - już nie ze mną w Warszawie, ale z moją babcią w domu pod Warszawą - uśmiechałam się w takie poranki na wspomnienie tego pierwszego - jedynego w naszym całym wspólnym życiu. To musiało być po nowym roku, bo już nie mieszkaliśmy w wynajmowanym mieszkaniu, tylko w mieszkaniu mojej Babci, która zmarła ostatniego dnia listopada Wstaliśmy, zjechaliśmy windą z jedenastego piętra, wyszliśmy na dwór, a tam... śnieg! Wszystko otulone grubą pierzynką puchu. To był pierwszy śnieg w życiu apeta, bo tamta jesień była wyjątkowo długa - kiedy staliśmy na cmentarzu w pierwszych dniach grudnia, cieszyliśmy się, że ziemia nie jest zmarznięta, że nie będzie Jej aż tak bardzo zimno . I nareszcie śnieg! I od razu taka nieprawdopodobna ilość! Czyściutka, jeszcze nie zadeptana kołderka na wszystkim tym, co do wczoraj było bure, brudne i smętne. apet musiał mieć wtedy ze trzy miesiące (urodził się 6 października - moja Babcia zdążyła Go jeszcze poznać, może to kolejny powód, dla którego był tak ważnym, nieodłącznym, nie do zastąpienia elementem mojego życia przez wszystkie następne lata). Wciąż widzę puchatą, kremową kuleczkę (Jego futerko zrudziało dopiero później), jak stoi oniemiała i olśniona nieznanym, odmienionym światem, żeby za chwilę oszaleć z radości: biegać, prychać prosto we wznoszone tumany białego pyłu, pędzić, zawracać, turlać się w nim, uciekać przed nagłą śnieżycą przeze mnie wywołaną! Rozmaicie się bawiliśmy przez całe nasze wspólne życie (tak bardzo za krótkie ), ale nigdy już nie dane mi było widzieć takiego szaleństwa i takiego szczęścia! Nigdy też nie widziałam, żeby jakikolwiek inny szczeniak tak reagował na śnieg. Zresztą dla apeta następnego dnia udeptana, zimna breja też straciła wiele ze swej atrakcyjności. Czekałam cały rok na kolejny taki dzień - nic z tego, biały świat nie był już zaskakującą, wprawiającą w osłupienie wielką i niebezpieczną przygodą, był czymś dobrze znanym, choć na rok zapomnianym .
Kiedy w zeszłym roku w końcu listopada zabrałam apeta do siebie, cieszyłam się, że na dworze jest choć trochę biało, pamiętając wciąż, jakby to było wczoraj, to Jego pierwsze uwielbienie dla oblepiających wilgotny, ciepły nos bielutkich płatków i kuleczek. Ale śniegu było mniej i mniej, i mojego apeta też z każdym dniem po troszeczce ubywało. Aż zostało Go tak maleńko, że był już tylko kupką nieszczęścia. I w bury, brudny i smutny poranek zaniosłam go do samochodu TZ'a, usiadłam razem z Nim z tyłu i pojechaliśmy. Głaskałam Go delikatnie po rudym, mięciutkim boku, aż nasz pan doktor poprosił, żebym przestała, bo nie potrafi ustalić, czy to jeszcze puls czy tylko pogłos, jaki w lekarskich słuchawkach wywołuje moja ręka gładząca wciąż ciepły bok. I tak, jak czternaście lat wcześniej na cmentarzu w Katowicach, stałam w ogrodzie babci w Komorowie i cieszyłam się, że ziemia nie jest zmarznięta, kiedy układałam w niej troskliwie otulone poszewką w delikatne kwiatki wciąż jeszcze ciepłe ciało mojego pieska.
Kiedy przyjeżdżam do babci, zawsze zaskakuje mnie pustka przy furtce. Od roku za każdym razem nie jestem przygotowana na to, że nie wita mnie wysuwająca się radośnie przez pręty bramy kremowo-ruda mordka. To nieodmiennie jest jak cios obuchem w głowę: dlaczego? za co? Nie wiem. Nie rozumiem. Nie rozumiem, dlaczego jest tak, jak jest. Przecież powinno być zupełnie inaczej!
Dlaczego piszę to wszystko tutaj, w miejscu przeznaczonym dla Dżeksona? Bo gdyby nie było apeta, nie byłoby też Dżeksona. Dopóki apet żył, nie było mowy o innym psie - ja przecież miałam SWOJEGO psa! To, że nie mieszkaliśmy razem było podyktowane nudnym, zrzędliwym głosem rozsądku: apet miał dwanaście lat, kiedy przeprowadzałam się do Warszawy i z pewnością po dziewięciu latach mieszkania w domu z ogromnym ogrodem, zamknięcie go w stumetrowym pudełku byłoby dla Niego dużym dyskomfortem. Tak więc On był tam, ja - tutaj, ale to miało być tylko na jakiś czas. Zawsze myślałam, że pewnego dnia życzeniu mojej babci, która od dłuższego czasu powtarzała, że już nie chce żyć, stanie się zadość. A wtedy znowu będziemy razem, bo przecież będę musiała zająć się swoim psem, a nie będzie już alternatywy domu z ogrodem pod Warszawą. Cóż... los zrządził, że to On pierwszy odszedł, nie babcia. A kiedy zabrakło Go w moim życiu, pojawiła się myśl, żeby podarować nowe życie jakiejś nieszczęśliwej istocie. Zatem gdyby nie apet, nie byłoby Dżeksona. W moim życiu z pewnością pojawiłby się wcześniej czy później pies - może wciąż jeszcze byłby ze mną, może od dawna już nie, a wtedy moim nocom i dniom, porankom i snom towarzyszyłby jakiś inny, wierny druh. Ale to z pewnością nie byłby Dżekson. Być może przypadek zrządziłby, że też miałby na imię Dżeki (w końcu przypadek rządzi całym życiem, a wszystkie nasze wybory są tylko próbą odnalezienia się w obliczu sytuacji, kiedy na naszej drodze zastał nas kolejny zbieg okoliczności), więc może nazywałby się Dżeki, ale z całą pewnością nie byłby z Wielunia .
|
|
 |
 | |  |
Misiowaty
Zwierzozwierz

Dołączył: 21 Sie 2005 |
Posty: 1020 |
Przeczytał: 0 tematów
|
|
|
|
 |
Wysłany: Sob 19:09, 19 Lis 2005 |
|
 |
|
 |
 |
Jnk
wspomnienia nas wzbogacają, tak jak wzbogaca nas kążdy czworonożny przyjaciel, każdy dzień jaki z Nim spędzamy, każda porcja mizianek, każda zabawa na świeżym śniegu, na wiosennej łące........... to jest bezcenne, bo zostaje w nas na zawsze, nikt tego nam nie odnierze, od nas tylko zależy ile opowiemy, pokażemy światu. może to dzięki temu podejmujemy kolejne wyzwania i w naszym życiu pojawiają się kolejne Ogony, choć wiemy, że kiedyś znowu będzie jakiś Tęczowy Most, ale chcemy tego by jakiś mokry nos trącał naszą dłoń, rozpychał się domagając się mizianek, chcemy tych szczerych, wiernych oczu wpatrzonych w nas, wyczekujących i oddanych. Kogoś kto nawet jeśli się obrazi to nie stroi fochów, kto kocha nas takimi jakimi jesteśmy, bez zastrzeżeń, na zawsze, szczerze............
Pięknie jeśli mamy wspomnienia do których warto wracać, nawet gdy łza zakręci się w oku i spłynie po policzku, bo to znaczy że to co było to było coś pięknego, prawdziwego. Więc musimy się pozbierać, żeby kochać następnego Futerkowca, musimy wierzyć, że Ten Najważniejszy, Który Już Odszedł, patrzy na nas gdzieś z góry i merda ogonkiem, że pozostalismy sobą, że się nie zmieniliśmy. Pewnie, że w te szczególne dni (daty i godziny) wszystko wraca, nie sposób uciec przed tymi wspomnieniami, tylko czy naprawdę chcemy tej ucieczk?i. To jest trochę jak tratwa ratunkowa na oceanie, troche jak oczyszczenie............
Myślę, że nie chcemy uciekać i dlatego wracamy - do wspomnień i do naszych żyjących Ogonków. Więc kiedy spadnie pierwszy duży śnieg - będzie wspaniała zabawa - galopki, podskoki, tarzanko, rycie tuneli, pogoń za śnieżną pigułą i konsternacja gdzie zniknęła w śnieżnym puchu............ Będą wspomnienia i będzie radość ..................................więc Jnk ..........................pamiętaj o tym co było i uśmiechnij się trochę
merdanko od Misia
pozdrowienia
Misiowaty
|
|
 |
 | |  |
Edyta
Zwierzomistrz

Dołączył: 04 Lip 2005 |
Posty: 2688 |
Przeczytał: 0 tematów
|
|
Skąd: Sosnowiec |
|
 |
Wysłany: Nie 2:13, 20 Lis 2005 |
|
 |
|
 |
 |
Kiedy sięgasz pamięcią wstecz i otwierasz album swych wspomnień,przywołujesz chwile,które są Twoja własnościa.One wciąż zyją w Tobie,a Ty w nich.Udajesz się w podróż do dzieciństwa Twej duszy,by powrócił czyjś uśmiech,który pamiętasz do dziś,krajobraz niezapomniany,spacer w deszczu,spojrzenie drogich oczu..
Kiedy przychodzi czas rozstania nie zawsze potrafimy stawić mu czoła.Zanurzeni w smutku,rozstajemy się z ludźmi,których kochalismy,z domem,marzeniami,porami roku,..Rozstania mają swoje miejsce w naszym życiu i nikt,ani nic tego zmienić nie może..Jednak istnieja wspomnienia,a dzięki wspomnieniom wracamy.Gdy spotyka nas nieszczęście,wracamy do chwil,kiedy w naszym zyciu świeciło słońce,kiedy beztrosko liczylismy kropki biedronek,a smiech wypełniał powietrze..
"Wspomnienia zyją dopóty,dopóki do nich wracamy.A rozkwitają tym wspanialej,im więcej serca wkładamy w ich pielęgnowanie"(E.Glińska)
Tak własnie wraca do Ciebie Twój apet..
A teraz pogłaskaj Dżekiego,wtul się w jego pachnące futerko,szepnij mu do uszka,jak bardzo jest ważny w Twoim zyciu i dopomóz już dzisiaj odchodzącym chwilom,by jutro były warte wspomnień... 
|
|
 |
 | |  |
 |
 | |  |
 |
 | |  |
 |
 | |  |
jnk
Zwierzoświr

Dołączył: 25 Lip 2005 |
Posty: 1604 |
Przeczytał: 0 tematów
|
|
Skąd: wawa |
|
 |
Wysłany: Śro 2:47, 07 Gru 2005 |
|
 |
|
 |
 |
Naprawić się już niewiele da. Przynajmniej w kwestii jakości zdjęć. Sesja w mieszkaniu miała miejsce o zmierzchu w pewien jesienny weekend. TZ świętował wieczór wolny od pracy kolejnymi drinkami czy może piwkami, aż wreszcie postanowił machnąć Dżeksonowi parę fotek. Ja prosiłam, groziłam, tłumaczyłam - jak grochem o ścianę! No bo po co w aparacie jest lampa błyskowa, co? Ano po to - uznał TZ - żeby o zmierzchu nie trzeba było zapalać światła w pokoju. Efekt widać. Żenada.
Nad Zalewem Zegrzyńskim Dżekson musiał być uwiązywany, gdyż natychmiast po rozłożeniu przez nas karimat, koców i reszty bambetli dochodził do wniosku, że teren jest jego, ewentualnie także nasz, i on tego terenu musi pilnować w stanie najwyższej czujności. Z czujnością bywało różnie, bo upał (choć w cieniu) i senność, ale jak się udało nie uciąć komara w czasie, kiedy nieopodal przechodził człek lub pies - alarm, jazgot, wrzask i zadyma! Stąd ograniczenie wolności do długiej smyczy. Żeby wszystkich uspokoić dodam, że i tak cały czas Dżekson leżał bez sił i ducha w tym skwarze i ani myślał o harcach na zielonej trawce.
Zdjęcie z Kapucyną wprowadza w błąd. Wydaje się takie sielankowe i pogodne. Tymczasem nic bardziej mylnego. Zimna wojna trwa. Tzn. Dżekson nieustająco podejmuje próby zaprzyjaźnienia się z czarnym napuszonym puchaczem, ale puchacz napusza się jeszcze straszniej i zafukuje Dżeksona na śmierć. Tak więc, nie wierzcie temu, co widzicie na zdjęciu!
A! Jeszcze jedno! Dwa zdjęcia spod drzwi wejściowych (głuptak jeden wpasował sie w ściany i zasnął) pochodzą z okresu letniego, na co wskazuje skarpetka na łapie. To już schyłkowy okres bandażowania łapy, gdyż z uprzęży omotywanej dookoła psiego tułowia przeszliśmy na przyklejanie plastrem skarpetki do sierści (metoda znacznie bardziej efektywna).
|
|
 |
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 9 z 18
|
|
|
|  |