Forum Wieluński Zwierzyniec Strona Główna


Wieluński Zwierzyniec
Forum dla przyjaciół i wolontariuszy Przytuliska "Zwierzyniec", wielbicieli zwierząt oraz mieszkańców Wielunia. www.schronisko.wielun.pl
Odpowiedz do tematu
irma
Zwierzozwierz
Zwierzozwierz

Dołączył: 05 Sie 2005
Posty: 1392
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Gdańsk

no to opowiem Wam jak razem z Sonią pojechałam w odwiedziny do mojej siostry
Otóż moja siostra Krystyna mieszka z rodziną niedaleko Dortmundu. Od mojego do jej domu dzieli nas odległość ok 1100 km. W zasadzie kilka wręcz lat zbierałam sie na te odwiedziny i w końcu decyzja zapadła. Umówiłam sie na wizytę w ostatnim tygodniu października 2003 r. Oczywiście zabrałam ze sobą Sonię. Wszystkie dokumenty dla Sonieczki załatwiłam i ruszyłyśmy. Była to chyba niedziela a może sobota, nie pamiętam i tak to bez znaczenia. Pojechałam przez Kołbaskowo i potem autostradami prosto pod dom mojej siostry. Po drodze zatrzymywałam się, żeby Sońka mogła rozruszac kosci i posiusiać. Na granicy nikt się nami nie interesował a juz psem wcale. Kilka kilometrów po przekroczeniu granicy zatrzymałam sie na siusianie suni i nagle podjechała do nas niemiecka straż graniczna. Oczywiście pomyslałam, że zainteresował ich biegający pies i zaraz chciałam papiery i kaganiec wyciągać ale ich interesowała zielona karta. No i zaczęło się. Po zmianie numerów rejestracyjnych samochodu, spowodowanej zgubieniem przeze mnie przedniej tabicy (a co jestem zdolna) zapomniałam o odpowiedniej adnotacji w zielonej karcie. Nie znam języka niemieckiego - kiedys uczylam się przez 3 miesiące - ale i tak cudem udało mi się im wytłumaczyć w czym rzecz. Na szczęście oprócz dowodu rejestracyjnego miałam kartę pojazdu a tam odnotowane są wszelkie zmiany numerów. No i po tym numerze dojechałyśmy już bez przeszkód do mojej ukochanej siostrzyczki i jej rodziny. Siostra powitała mnie między innymi stwierdzeniem, że bardzo się cieszy z przyjazdu Soni bo jej sunia będzie miała z kim biegac po pobliskim lesie. Następnego dnia spałam sobie całe przedpołudnie a Sonia obok mnie. Oj jak nam było dobrze. Ok. godz. 15 moja siostra wpadła na pomysł spaceru z psami. Bez specjalnego entuzjazmu ale poszlam do pobliskiego lasku. Szłysmy sobie i gadałyśmy a psy rzeczywiscie szalały. W pewnym momencie usłyszałam przeraźliwy pisk Soni. Pies wyszedł z krzaków kulejąc na lewa przednią łapę. Zawołałam ja i wzięłam łape w swoja dłon. I tę dłon miałam pełną krwi. Zawołałam Krysię. Przybiegła. Krew się lała a my struchlałyśmy. W końcu powiedziałam, żeby Krystyna pobiegła do domu po jakies szmaty, ręczniki no sama nie wiem co. Zawołała swoją sunię, która na szczęście przybiegła i moja siostra z prędością niestpotykana pobiegła do domu. A ja zostałam na środku jakiejś lesnej polany. Klęcząc trzymałam łapę Soni i usiłowałam znaleźć miejsce, które należy ucisnać aby zatamowac krew. I nic z tego. W końcu zdjęłam kurtkę. Zdjęam bluzkę. Ubrałam na moją goliznę kurtkę i bluzką obwiązałam psią łapę. I dalej klęczałam i trzymając łapę mówiłam: Sonieczka wytrzymaj, nie odchodź, nie teraz, nie tutaj, nie jestem na to gotowa i oczywiście łzy mi leciały z oczu. Sonia stała spokojnie z łapą w mojej dłoni i patrzyła mi w oczy .. oj jaki ona miała wzrok to nie jestem w stanie napisać. Jej oczy mówiły że boli, ze traci siły, że ufa, że wierzy, że wytrzyma o ile tylko sił starczy. A bluzka byla juz mokra od krwi. I wtedy pojawiła się Krysia. przyniosła dwa duże ręczniki i taśme do pakowania. Ręcznikami obwiązałyśmy łapę na to taśma i ruszyłysmy biegiem. A Sonia biegła z nami i tylko te ręczniki uderzając o ziemie wydawały taki mokry dźwięk 'plaś, plaś. plaś ...'. Do samochodu nie było daleko ale gdy dobiegłysmy Sonia juz się przewracała i sama nie była w stanie wsiąść. Na szczęście moja siostra razem z ręcznikami wzięła moją torebke z kluczykami i dokumentami i przed wyjściem zawiadomiła swojego weta że jedziemy i żeby czekał. Krysia chciała prowadzić, ale nie było takiej możliwości, ona sie bała, że ja będę zbyt zdenerwowana. No cóz ja jestem silna baba. Ruszyłyśmy a ja myslałam tylko o jednym: żeby zdążyc. Upłynęło ok 30 minut zanim dojechałyśmy do kliniki. Wjechałyśmy na parking a tam juz czekały trzy osboby - wzięli psa (i od tej pory już wiem jak trzeba nosi chorego psa, żeby ciężar ciała rozłożył się odpowiednio) i od razu zabrali ją na stół operacyjny. Sonia juz traciła przytomność, ale ja wiedziałam, że teraz to już wszystko będzie OK. Chciałam wejść z psem na tę salę operacyjną ale weci chyba mysleli, że ja jakiejś histerii dostałam, bo coś tam szwargotali do mojej siostry. W końcu doszłam do wniosku, że pies i tak jest nieprzytomny a ja im tylko przeszkadzam. Wyszłam i za rada siostry poszlam do łazienki. W lustrze zobaczyłam Hanię ubabraną we krwi, twarz umazana krwią, ręce całe zakrwawione, spodnie, buty - jednym słowem (a właściwie dwoma)'wszystko czerwone'.
Umyłam się, tzn. twarz i ręce, i poszłam na korytarz czekać. Zabieg trwal ponad dwie godziny. Po tym czasie wyszła pani wet i oznajmiła, że łapa zszyta, że przecięta była jakaś tętnica, z tych mniej ważnych ale pies stracil mnóstwo krwi i kilka dni nie będzie w stanie chodzić. Ma leżeć, spac i jeść jeżeli tyko będzie chciał. Zabrałyśmy sunię do domu. Moja siostra jest niesamowita - zabrała od weta te zakrwawione ręczniki a potem sie jeszcze okazało, że zabrala z polanki moja bluzkę i potem to wszystko wyprała. Koc w samochodzie też byl caly mokry od soninej krwi. Wrzuciłysmy zakrwawione rzeczy do wanny - oj wyglądało to ... . W domu czekał na nas przerażony mój młodszy siostrzeniec zapłakany z obawy o Sońkę. Wnioslyśmy psa - najpierw do windy - nie było to łatwe, chciaz wiedziałyśmy jak robili to weci, i jak nam się udało to zaczęłysmy śmiac sie na caly głos - teraz dopiero odreagowałyśmy całe to napięcie, które nam towarzyszyło od początku zdarzenia. No i Sonia leżała w salonie na czystym kocyku z owiniętą łapa i nawet nie próbowała nic z tą łapa robić. Wieczorem wynoisłam ją ze szwagrem na siusianie. A rano poszła już sama - na łapę nałożyłam skarpetke (czerwona ze św, Mikołajem) na to woreczek foliowy i zawinęłam taśma. Sonia poszla o własnych jakże jeszcze marnych siłam. I tylko tak dziwnie stawiała przednie łapy. Nie na opuszkach, na stopach lecz na zewnętrznej części łapy. Bardzo mnie to martwiło ale przy zmianie opatrunku pani wet powiedziła, że to taka psia troska o łapę. Pierwsze dwa dni Sonia nie reagowała na nic nawet na moje wyjścia z mieszkania, a to znaczyło, że jest bardzo chora ale trzeciego dnia gdy usilowałam wyjść usłyszałam psi protest - jakie to były piękne dźwięki. I tak wyglądała moja pierwsza po kilku latach wizyta u mojej siostrzyczki. Ale najwazniejsze że Sonia była przy mnie i ze mną wróciła a my i tak się nagadałyśmy i nagadałysmy i nagadałyśmy. A reszta była nieważna. I znowu byłyśmy w domu, razem i w ciszy ja czytalam i oglądałam tv a Sonia w bezruchu leżała obok a nawet drzemała. Łape leczyłysmy u naszego weta jeszcze prawie miesiąc zanim odważyłam sie wyjść z psem bez skarpety. I wiecie co, gdy zdjęłam psu bandaż i skarpetę to Sonia stanęła na podwórku i nie wiedziała co ma zrobic, jak iść ale gdy tylko ją zawołałam zapomniała o łapie. I znowu byla zdrowym kochanym psiakiem. A ja nigdy nie zapomne jej spojrzenia w tym lesie na polanie.
c.d.n.
Zobacz profil autora
Anna
Moderator
Moderator

Dołączył: 19 Lip 2005
Posty: 2599
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Zgierz

Nie wyrabiam emocjonalnie przy tych opowieściach...aż się martwię co dalej... pisz pisz koniecznie.
Zobacz profil autora
MałGośka
Adminka
Adminka

Dołączył: 28 Cze 2005
Posty: 4611
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Wieluń-łódzkie

Oj... Dobrze, że to tak się skończyło.. (a już myślałam, że tylko mnie zdarzają się takie pechowe sytuacje...)
Zobacz profil autora
irma
Zwierzozwierz
Zwierzozwierz

Dołączył: 05 Sie 2005
Posty: 1392
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Gdańsk

moje stado powiększyło się 'tymczasowo' o dwa psy: Wilczaka i Perro
Wilczak to mix wilczaka a Perro to prawie owczarek podhalański
obu psom szukam domu a na razie zajmuje sie logistyka ogrodową
rano mam zamiar wstac ok. 5.30 realizuje ten zamiar ok. 5.50 i radośnie podnosze się z cieplutkiego łóżeczka. Ubieram dresy i grubasne skarpety. Wychodze z sypialni i od razu jestem napadana przez pięć futrzaków. Wypuszam zwierzyne przed dom i chowam sie do domu. Ubieram kurtke i kalosze ogrodowe. Kalosze, bo jest jeszcze ciemno a w ogrodzie w trawie różne niespodziewajki. Wychodzę przed dom i wpuszczam do domu Irmę. Następnie ide na spacer z Jaskrem, Lotnikiem, Bajka i Rufusem. Rufus biegnie wzdłuz płotu a psy szaleja po ogrodzie. Po. ok. 15-20 minutach wracam. Wpuszczam całą czwórke do domu i wypuszczam Irme. Zabieram Wilczaka i robimy trase po ogrodzie. Wracamy. Zamykam Wilczaka i wypuszczam z kojca Perro. I znowu z Irmą i Perraszkiem chodzimy po ogrodzie a nawet wychodzimy za brame. Wracamy. Irma do domu. Perro do kojca. Ja tez do domu. Teraz zaczynam karmic futrzaste towarzystwo. Najpierw cztery miski dla domowych. Jaskier i Lotnik - karma light + troche mięska. Irma karma dla juniora ras dużych. Bajka karma dla juniorka ras małych. Wszyscy dostaja karme polaną olejem. A potem stoje na środku kuchni i pilnuje, żeby każde jadło swoje. Jak juz zjedzą swoje i każde z nich sprawdzi czy w pozostałych miskach cos zostało przygotowuje dwie michy dla Perro i Wilczaka -karma dla psów dorosłych + olej + witaminki. No i lekarstwa dla Perro. Ide karmic gości. Najpierw w kiełbasce tabletki dla Perro. Sam wyciąga pysk i zjada. Potem miski. Sprawdzam wodę i ... do domu. W międzyczasie moja rodzinka myje się i teraz moge cos im na talerze wrzucic. No i idę pod prysznic i szybciutko do pracy. To nie przeoczenie - sama nie jem nic bo i po co. Po powrocie cały cyrk sie powtarza tyle, że z każda grupa dłużej jestem w ogrodzie lub na polach. No i wieczorem powtórka.
Jaki nasuwa sie wniosek.
Otóz moi drodzy zwierzomaniacy ja jestem najbardziej wybieganym ssakiem w rodzinie, we wsi i w ogóle w całej okolicy.
Zobacz profil autora
Szantina
Zwierzoświr
Zwierzoświr

Dołączył: 29 Cze 2005
Posty: 1586
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Warszawa

jak ty się w tym nie pogubisz

Wchodze,wychodze,karmię ,wychodzę....rany kobieto....jesteś WIELKA
Zobacz profil autora
Anna
Moderator
Moderator

Dołączył: 19 Lip 2005
Posty: 2599
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Zgierz

Chylę czoła.

Do jednego nie moge sie jednak przyzwyczaić. Jak piszeż że idziesz gdzieś z Irmą, to mam wrażenie z powodu nicka jakbyś sama siebie wyprowadzała na spacer
Zobacz profil autora
irma
Zwierzozwierz
Zwierzozwierz

Dołączył: 05 Sie 2005
Posty: 1392
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Gdańsk

siebie tez przeciez wyprowadzam
Zobacz profil autora
irma
Zwierzozwierz
Zwierzozwierz

Dołączył: 05 Sie 2005
Posty: 1392
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Gdańsk

a dzisiaj mamy opóźnienie a włąściwie zmianę 'ramówki'
poranne spacerki króciótkie, karmienie załatwione i własnie wychodze z Perro i Irma i zabieramy Bajkę
Zobacz profil autora
Edyta
Zwierzomistrz
Zwierzomistrz

Dołączył: 04 Lip 2005
Posty: 2688
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Sosnowiec

Hihihi,znam tez cyrk!Ja też jestem najbardziej wybieganym zwierzakiem w mieście...
Irma wracam jeszcze do Soni i wizyty u siostry.Ciekawi mnie,czy doszłyscie w jaki sposób i czym sunia uszkodziła tę łapkę?W lesie taki uraz,to zastanawiające.
Zobacz profil autora
irma
Zwierzozwierz
Zwierzozwierz

Dołączył: 05 Sie 2005
Posty: 1392
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Gdańsk

to jest taki lasek przy osiedlu i najprawdopodobniej sunia nadepnęła na rozbitą butelkę - tak ocenili jej rane weterynarze
w kazdym razie w te rejony moja siostra ze swoja sunią juz nie chodziła a teraz przeprowadziła sie i sunia ma nowe tereny spacerowe
Zobacz profil autora
irma
Zwierzozwierz
Zwierzozwierz

Dołączył: 05 Sie 2005
Posty: 1392
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Gdańsk

'ramówka' dzisiaj nieaktualna
Pero szalał w ogrodzie z suniami i Lotnikiem
teraz juz od prawie 4 godzin szaleje z nimi Wilczak a perro zalapał sie na spacer nad morze z ciocia Kasią
Lotnik z Jaskrem pilnuja Hani i spia obok komputera
Zobacz profil autora
MałGośka
Adminka
Adminka

Dołączył: 28 Cze 2005
Posty: 4611
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Wieluń-łódzkie

No nie no - brawo Irma! Nie dość, że wspaniale radzisz sobie ze swoim niemałym stadem - to ciągle jakiś biedak w potrzebie znajduje u Ciebie wsparcie...
Niesamowita jesteś...
Trzymam kciuki za szybkie znalezienie odpowiedzialnych domków dla Twych gości
Zobacz profil autora
irma
Zwierzozwierz
Zwierzozwierz

Dołączył: 05 Sie 2005
Posty: 1392
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Gdańsk

ponizej przedstawiam Wam, bez cenzury, opowieść o Malwie napisana przez moją starszą córkę

w ten sposób poznacie tę historię z innego punktu widzenia
i tak tez objawią się róznice nie tylko w widzeniu tego co się dzieje ale równiez w tym co się pamięta lub chce pmiętać

w końcu każdy z nas modeluje swój świat na własne podobieństwo i użytek

no i z opowieści mojej córki wyszłam na wrzaskliwą niewiastę, a kiedyś moja ćórcia mówiła, ze ja zamiast krzyczeć to patrzę a jak popatrzę to wystarczy za wrzaski - w jej wspomnieniach te moje spojrzenia znikły najwyraźniej a wrzaski zostały

Rzecz o Malwie

[link widoczny dla zalogowanych]

Moja siostra i ja chciałyśmy mieć psa od tzw. zawsze. I owo zawsze wciąż stawało nam na przeszkodzie- a to był w domu jakiś kot, a jak ma się kota to już nie psa, bo jak to tak? W sumie nie tak wiele tych kotów było- dwa, ale jeden dość długowieczny, doprawdy godzien osobnej historii, której być może się kiedyś doczeka: ekstrawagancka kocica o imieniu Puma, której dość brutalny koniec był znakomitym podsumowaniem okresu, w jakim wtedy byliśmy jako rodzina (lub raczej nie byliśmy). Osobiście mam wyrzuty sumienia- została zaniedbana w ogólnych zawirowaniach, przenosinach i ludzkich głupotach. Dla historii Malwy jest o tyle ważna, że jej brak, po jakimś czasie zamienił się w brak jakiegokolwiek zwierzęcia, co po raz już któryś zwróciło nas- moją młodszą siostrę i mnie- w kierunku psa.

[link widoczny dla zalogowanych]

Mniej więcej po roku od zejścia Pumy- na przełomie września i października- ciśnienie na zwierzątko było już ogromne, a i okazja ku temu znakomita- tata na dłużej wybył z domu, więc nie było głównego oponenta- dystraktora. On też był elementem zaliczanym do owego, wspomnianego już, mitycznego zawsze- zawsze mędził i wynajdował wszelkie możliwe przeszkody i piętrzył mnóstwo trudności. Wszystkie poprzednie zwierzęta- koty, szczury, i jeden wyjątkowo głupi chomik (o jeszcze głupszym imieniu Tuptuś)- w świecie mego taty po prostu pojawiały się znienacka ku jego początkowemu oburzeniu. Po fazie niemego protestu przechodził do cichej i zbolałej akceptacji. Tylko w przypadku kotów było inaczej: w końcu, chyba wbrew sobie, je polubił. A Malwę ... pokochał, jak my wszyscy, miłością gorącą i łagodną jak ona sama.
No więc ciśnienie było ogromne, okoliczności przyrody znakomite - zaczęło się urabianie czynnika decyzyjnego, domowego kardynała Richelieu - mamy. Poszło wyjątkowo łatwo. Po odbyciu zaledwie jednej dyskusji, na temat tego, czy ma to być pies rasowy czy ze schroniska- poprzedzonej miesięcznym może jęczeniem i wzdychaniem- ustalono, że pies będzie. Nie padł żaden termin, ale postanowiłyśmy się tym nie przejmować, o czym za chwilę. Oczywiście- my, dziewczynki o serduszkach wrażliwych, nie skażonych jeszcze walką o byt, wychowane na szczytnych ideałach i historyjkach o pomaganiu słabszym, wybrałyśmy bez wahań opcje schroniskową, mimo, iż kusiła nas przez ulotną chwilę perspektywa posiadania boksera. Nic to- naszym zdaniem decyzja została podjęta. Teraz należało się zająć wprowadzeniem słów w czyn.
Następnego dnia była sobota, 12 października. Wstałyśmy jak na komendę o szóstej rano i nie zwlekając przystąpiłyśmy do przygotowań, które obejmowały:
1) wysprzątanie mieszkania, w celu wprowadzenia naszej dość pedantycznej wtedy mamy we właściwy nastrój;
2) przygotowanie śniadania- cel- j.w.;
3) przygotowanie posłania dla psa- już wtedy intuicyjnie czułyśmy, że pewne decyzje dorośli podejmują szybciej i łatwiej mając przed oczyma chociaż pewien zarys faktów dokonanych;
4) wymyślenie imienia dla nowego domownika: stanęło na Malwa lub Plama dla dziewczyny , zaś Hippis lub Pilot dla chłopaka- nie chwaląc się, a właściwie chwaląc- to moje pomysły były ...
Mamę w końcu wybudził ogólny rumor w mieszkaniu i dość niewyraźnym wzrokiem, w którym zza mgły dezorientacji przebijały się pierwsze przebłyski przerażenia (co ja zrobiłam? czy ja im coś naprawdę obiecałam?) zaczęła ogarniać nową rzeczywistość mieszkaniową. Ponieważ jest osobą o wysokiej inteligencji, w lot pojęła o co chodzi i pozwoliła nam dość szybko sforsować resztki muru obronnego zbudowanego ze swego zdrowego rozsądku i obawy przed reakcją wielkiego nieobecnego. Coś tam słabo protestowała, że w weekendy to pewnie schroniska zamknięte, więc po chwili siedziała z książką telefoniczną i dzwoniła do tego w Sopocie zapytać, czy są czynni. Byli. No cóż, nie miała wyjścia, jeśli nie chciała wyjść na świnię, a poza tym jestem przekonana, że miała ochotę na psa na równi z nami.


W schronisku było strasznie. Gdybym tylko mogła, to zabrałabym stamtąd wszystkie te psy. Kto był, ten wie o co chodzi, a kto nie był, niech pójdzie, to zrozumie. Starałam się patrzeć (w końcu należało dokonać Wielce Ważnego Wyboru) nie patrząc. W końcu z opresji wybawiła nas niezawodna w takich sytuacjach oaza spokoju i adekwatności- Maja, wołając:
- Mamo, to ten!
I rzeczywiście, w jednej z klatek siedział najpiękniejszy pies tego świata, z ogromnym, klapniętymi jak u kłapouchów to się tylko zdarza, uszami. I te oczy ....... Głębokie, smutne, w kolorze ciemnego bursztynu (mój starszy syn ma bardzo podobne, ale od urodzenia wesołe jak iskierki). To był jedyny pies, który po prostu siedział i się nam przyglądał i właśnie to spojrzenie, jedyne takie na świecie, (które potem przez te wszystkie lata, było z nami i nigdy się mu nie przestawałam dziwić, że może być takie mądre i baczne) nas uwiodło. Oddaję głos suchym faktom.
Mama ruszyła do pana, który tam coś sobie robił i powiedziała:
- Bierzemy tego psa!
Ja wrzeszczałam w tle:
- Tak, tak i nazwiemy go Hippis!
A pan:
- Ależ proszę pani, to jest suka!
Mama:
- No i co z tego? Może być suka.
My:
- Może, może, tego chcemy, tego .....
Pan:
- Ale ona jest duża ....
Mama:
- No, przecież widzę ....
No i stało się.

Po dokonaniu jakichś tam, zupełnie nas nie interesujących formalności zapakowałyśmy się z naszą psiną do samochodu, luksusowego malucha w oszałamiającym ekstrawaganckim koszmarnym kolorze bordo, oczywiście obie z tyłu razem z nią. W drodze, pokonując niechęć do mówienia spowodowaną odurzającym wręcz smrodem wydobywającym się z okolic psa, debatowałyśmy nad imieniem. Stanęło na Malwie- bo to taki sobie polny kwiatek jakich wiele, a przecież tak piękny, kolorowy i niezwyczajny, dodający urody każdemu domowi.

Zanim dotarłyśmy do domu jak burza wpadłam do zaprzyjaźnionych właścicieli psa (nota bene boksera) pożyczyć smycz i obróżkę.

W domu Malwa została wstawiona do wanny, po czym została wstawiona do wanny, po czym została wstawiona do wanny. Następnie udała się do dużego pokoju, gdzie na środku podłogi złożyła nam w darze wielką i rzadką kupę. Uciekłyśmy przed sprzątaniem wziąwszy ją na dwór, a mamę zostawiłyśmy z tym smrodem.

Malwa nie musiała być prowadzona na smyczy już od pierwszego dnia. Rzuciła się w szaleńczy bieg (już struchlałam, że zwieje), ale po kilkunastu solidnych okrążeniach górki wróciła i stanęła koło nas, sprawdzając czy jesteśmy. I tak to już zostało: nigdy nie trzeba było jej wołać ani pilnować- to ona pilnowała nas. Na spacerach uwielbiała się bawić, ale wystarczyło też po prostu sobie z nią iść; szła obok i nic nie było dla niej ważniejsze, niż mieć nas zawsze na widoku. Zresztą, im była starsza, tym więcej było chodzenia, a mniej zabawy. W moich wspomnieniach na zawsze będę widziała ten jej powolny chód osła Kłapouchego, charakterystycznie rozkołysaną dupkę i czuła ciężar jej sierścichowatego ciała na swoich łydkach ....

Pojawienie się Malwy dało się odczuć od razu- przede wszystkim trzeba było ją wyprowadzać, co na początku robiłyśmy bardo chętnie, a potem różnie to bywało. Rano wychodziłyśmy z nią my albo mama, po szkole my, wieczorami- różnie- koniec końców stało się to obowiązkiem taty (którego reakcji poświęcę osobny akapit). Był taki okres, już za Jaskra, kiedy rano psy wyprowadzała mama, ale to nie trwało długo, zaczęło się już po kolejnej, ostatniej naszej w tym składzie, przeprowadzce. Generalnie byliśmy rodziną dość chaotyczną i takie też były te wyprowadzania psów- kto mógł, ten szedł, a jak nikt nie mógł, to szedł ten, kto musiał.

[link widoczny dla zalogowanych]

Malwa z początku miała bardzo wysoki poziom stresu (do schroniska trafiła w ten sposób, że ktoś znalazł ją wiszącą na drucie kolczastym, a te przepuklinę to miała chyba z pobicia)- wystarczyło podnieść za bardzo głos, od razu robiła pilota na plecy i puszczała fontannę. Dla nas, dzieci, to było na swój perwersyjny sposób cudowne (oczywiście, żal nam jej było okropnie)- nasza skłonna do wybuchów mama musiała się miarkować, nie mogła od razu krzyczeć ..... Trzeba przyznać, że na jakiś czas pomogło.
Potem, gdy Malwa już okrzepła i przywykła do dynamiki stosunków w swojej rodzinie, które powróciły do dawnego poziomu decybeli i często gęsto dość wrzącej temperatury, nie robiła pilotów. Ale przy każdej kłótni, niecierpliwej wymianie zdań, czy awanturze, kuliła się lub próbowała chodzić między nami i "mediować". Patrzyła przy tym z takim wyrzutem, że człowiek tak jakoś sam z siebie uspokajał się, wyciszał, a nierzadko robiło mu się głupio, że się niepotrzebnie ekscytuje i naraża psa na stres ...
Cdn.
[link widoczny dla zalogowanych]
Zobacz profil autora
irma
Zwierzozwierz
Zwierzozwierz

Dołączył: 05 Sie 2005
Posty: 1392
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Gdańsk

nie pamiętam śniadania
nie pamiętam wielkiej rzadkiej kupy, widac emocje były zbyt duze
Zobacz profil autora
jnk
Zwierzoświr
Zwierzoświr

Dołączył: 25 Lip 2005
Posty: 1604
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: wawa

Jaka piękna opowieść! Popłakałam się, oczywiście, bo ja zawsze beczę, kiedy czytam o psach, które były, a których już nie ma.
Zobacz profil autora
od Fafika do Lotnika - czyli zwierzaki w moim życiu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)  
Strona 7 z 116  

  
  
 Odpowiedz do tematu