 |
 |
|
 | |  |
 |
|
 |
 | |  |
 |
 | |  |
 |
 | |  |
 |
 | |  |
 |
 | |  |
 |
 | |  |
 |
 | |  |
 |
 | |  |
irma
Zwierzozwierz

Dołączył: 05 Sie 2005 |
Posty: 1392 |
Przeczytał: 0 tematów
|
|
Skąd: Gdańsk |
|
 |
Wysłany: Nie 22:12, 12 Mar 2006 |
|
 |
|
 |
 |
Wiele zdarzeń z życia Jaskra zostało już opowiedzianych w trakcie opowieści o Malwie. Nie będę już opisywać historii koszulek i chyba już opowiedziałam jak to Jaskier uczył się czystości, ale ... nie mogę sobie darować, żeby nie przypomnieć jak to moja żółta kuleczka rosła, rosła, rosła i ciągle myślała, ze jest małym psiaczkiem.
Jaskier chodził ze mną do pracy. Miałam wtedy duży pokój, w którym stały dwa biurka. Jedno, pod oknem do pracy 'pisemnej' i drugie na przeciw tego pierwszego pod ścianą tzw. komputerowe. Jaskier zwykle kładł się pod biurkiem i zasypiał a ja pracowałam. Czasami spał tak mocno, że nie zauważał zmiany biurka. Budził się i brakował mu moich stóp. Rozglądał się zaniepokojony a następnie widząc mnie przy drugim biurku wstawał i biegł i wskakiwał mi na kolana. Czas płynął. Jaskier rósł (jak to już wcześniej napisałam i jak zapewne wiecie z własnego tzw doświadczenia życiowego). Rósł ale nadal biegł ogromnymi susami na moje kolana i ... pewnego dnia się strasznie zdziwił, że się na tych moich kolanach po prostu nie zmieścił. Nie muszę dodawać, że niejednokrotnie za ten jego zwyczaj wskakiwania na kolana zapłaciłam rajstopami.
Jak już wcześniej pisałam gdy Jaskier miał ok. 3 miesięcy zaczął chodzić ze mną do pracy. Był początek roku 1996. Mieszkaliśmy wtedy na 5-tym piętrze (z windą) budynku 10-cio piętrowego na gdańskiej Zaspie. Do pracy jeździłam samochodem, który parkowałam ok 200 m od domu na strzeżonym parkingu. Codziennie rano wychodziliśmy z mieszkania – w drzwiach przepuszczałam Jaskierka przodem. Do windy też wchodził i wychodził z niej pierwszy. Potem ja sobie powolutku szłam a on biegł grzecznie za mną poszczekując na wszystkich i wszystko. Mijający nas ludzie uśmiechali się widząc taką śmieszną małą kuleczkę, która na nich poszczekiwała. I znowu czas płynął a żółta kuleczka rosła, rosła, rosła i już nie była żółta, tylko wilczasta, i już nie kuleczka tylko całkiem spory pies i już mijający nas ludzie nieśmiali się z jego poszczekiwania. I tak to nie posiadając żadnej wiedzy o wychowaniu i psychice psa spaczyłam Jaskrowi charakter. Niestety na spacerach rzucał się na psy i ludzi a co najgorsze także na dzieci. Doszłam do wniosku, że wychowanie dzieci to fraszka-igraszka przy wychowaniu psa. Zatrudniłam tresera, którego dzisiaj zapewne nazwano by psim behawiorystą. Pan Leszek, bo tak miał na imię, był miłośnikiem psów, szkolił psy i ich właścicieli a sam miał psa, z którym wygrał ogólnopolskie zawody PT. No i Pan Leszek zaczął do nas przyjeżdżać codziennie ok. godz. 15.30. i uczyć nas oboje jak to pies i jego pani powinni się porozumiewać i zachowywać. Zaczął od tego, że kazał mi przeczytać kultową już dzisiaj książkę 'Okiem psa' J. Fisher'a – a to dało mi duuuużo do myślenia. Przed budynkiem, w którym mieszkaliśmy był dosyć duży plac-łąka o powierzchni ok. 0,5 ha. My się szkoliliśmy a okoliczni mieszkańcy mieli przedstawienie, czym mówiąc, a właściwie pisząc szczerze nic a nic się ani ja ani pies nie przejmowaliśmy. Efektem ubocznym tego 'przedstawienia' było to, że staliśmy się z Jaskrem rozpoznawalni na osiedlu. W każdym razie przez dwa miesiące, pięć razy w tygodniu przez ok 1,5 godziny dziennie na placu przed domem, pod oknami sąsiadów pies i ja uczyliśmy się. Szkolenie było w zasadzie metodami pozytywnymi. Nagrodą była piłeczka na sznurku i smakołyki. Jaskier uwielbiał brać do pyska sznurek i kręcić młynek piłeczką. Powoli zaczęliśmy mieć efekty a nawet sukcesy w szkoleniu. Takie czynności jak siad i waruj to poszły nam szybko. Potem była nauka przychodzenia do mnie, co też nie zajęło nam dużo czasu a potem chodzenie przy nodze ze smyczą i bez. Uczyliśmy się tego chodzenia od razu w terenie, tzn. na osiedlu wśród ludzi. I leż Jaskier szybko przyswoił sobie czego od niego oczekuję. Nauczyliśmy go nawet nie podnoszenia jedzenia z ziemi – i do dzisiaj w zasadzie (piszę 'w zasadzie') nie podnosi żadnych ochłapów, czego nie mogę o pozostałej trójce napisać. Ale ciągle mieliśmy problem z agresją Jaskra w stosunku do innych psów i ludzi. Nawet Pan Leszek nie mógł tego zrozumieć i szło mu bardzo opornie wytłumaczenie Jaskrowi, ze powinien zmienić swoje zachowanie. W efekcie końcowym Jaskier zrozumiał, że dzieci ma zostawić w spokoju, najlepiej udawać, że ich nie widzi, że innych ludzi też lepiej ignorować ale do dnia dzisiejszego nie można puścić go poza terenem posesji bez kagańca – obce psy są cały czas wrogiem. Po prostu my nauczyliśmy się z tym żyć a Jaskier nauczył się chodzić w kagańcu, czego serdecznie nie lubi.
I to by było na dzisiaj ...
Ale oczywiście ciąg dalszy nastąpi ...
|
|
 |
 | |  |
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 23 z 116
|
|
|
|  |