 |
 |
|
 | |  |
irma
Zwierzozwierz

Dołączył: 05 Sie 2005 |
Posty: 1392 |
Przeczytał: 0 tematów
|
|
Skąd: Gdańsk |
|
 |
Wysłany: Śro 22:05, 17 Sie 2005 |
|
 |
|
 |
 |
e tam, wielka, wspaniała - no co Wy - ja jestem po prostu EGOISTKA
jak ją zobaczyłam na dogo to od razu sie zakochałam i wiedziałam, że MUSI byc u mnie
a przecież wiem, ze znalazłaby dom i dobrych ludzi a ja moglam wziąć jakąś bidule, ktorej nikt nie chce
ale obiecuję, ze odpokutuje jakoś - juz nawet uknułam jak, ale ... to kiedyś i mam nadzieję, że niedługo
a wracając do moich zwierzaków - zatrzymałam się na Serwusiu bokserze
zamieszkał u nas gdy mieszkalismy w Świeciu n/W a ja miałam ok. 15 lat. Był najcudowniejszym psem mojego dziciństwa i młodości. Może nie był najmądrzejszy, ale to nasza wina - nikt go niczego nie uczyl. Za to kochł nas a my jego. Cichaczem, razem z siostra, pozwalałyśmy mu wylegiwac się na kanapach i łóżkach. Oj oberwałoby nam sie gdyby się tata dowiedzial. Ale się nie dowiedział i lepiej dla niego, dla nas i dla psa. Albo wiedział i udawał, ze nie wie. Ciekawe jak to było - musze go zapytać.
Serwo był pod naszą, dzieci opieka. Wychodziłysmy z nim na spacery, do weterynarza i gdzie się dało. Nigdy idąc z nim nie bałam się, że ktokolwiek mnie zaczepi. Dawal mi cudowne poczucie bezpieczeństwa. lubił jeździc samochodem i wszędzie z nami jeździł. Dzieki niem moglam chodzic codziennie na randki - w końcu pies potrzebował ruchu - i nie musiałam długo prosic o zgodę na wyjście. Gdy odrabialam lekcje siedział pod biurkiem z głową na moich kolanach i informował, że pora spaceru nadeszła. Gdy byłam wychowawczyni,a na tzw. półkoloniach chodził ze mna i był pupilem wszystkich dzieci - do dzis nie wiem jak to było, ze nikt mi nie zabronił z nim przychodzic. Jeździl ze mna autobusami, pociągami i czym się dało. Biegał za rowerem i za mną, ciągnął sanki. Dzieki niemu tamten czas był cudowny i beztroski wbrew temu co wtedy myslałam o swoich problemach nastolatki. I nadszedł czas rozstania. Dorosłam, tzn. zdałam maturę i zostałam studentka w gdańsku. I tu już pies nie mógł za mna pojechac. Bardzo mi go brakowało. Pocieszałam sie tym, że został z moja siostrą a ona została z nim. Był teraz jej psem i dla niej był tym kim wczesniej dla mnie. W końcu ona tez miała problemy nastolatki, randki, szkołę itd itp. A nasz tata był raczej surowym i zasadniczym ojcem. I najpierw ja a potem moja siostrzyczka wypłakiwałyśmy Serwusiowi swoje zale i troski. Wyszłam za mąż i na trzecim roku studiów urodziłam córeczkę, Anię a rok później jej siostrę Maję. Ania zdążyła poznac Serwa, choć tego nie pamięta. Maja juz niestety nie. Serwuś zachorował - ot psia starość, artretyzm i rak. Były to wczesne lata osiemdziesiąte i dostęp do leków był żaden. I to w dodatku dla psa. Stawalismy na głowie, żeby go leczyc. Moja siostra miała wtedy praktyke w szpitalu i podawala psu doustnie strzykawka odzywki dla starszych ludzi. Nic jednak nie zmieniło tego co nieuchronne. do dziś nie wiem dlaczego moi rodzice nie poczekali choc kilku dni z podjęciem tej ostatecznej decyzji, ale podjeli ją i pewnego dnia, zanim sie z nim pozegnałam pies zasnąl i odszedla za Tęczowy Most. Następnego dnia moja siostra zdawala egzaminy na studia - nie zdała. Zdala dopiero rok później. I nagle świat był pusty bez naszego Serwusia.
Rodzice mieli potem rózne psy. Jeden z nich o imieniu Docent - odziedziczony po kuzynie, który zmarł n atak serca - często przebywal u mnie. Ale to juz nie były moje psy. Miałam własną rodzine w Gdańsku i dwie córeczki. I długo nie było u mnie psa. Mój mąż, choc twierdził, że lubi psiaki nie chciał miec psa. A ja jako zona podporządkowałam sie temu.
Na szczęscie przyszedł dzien, w którym otrząsnęłam sie i sama sobie powiedziałam, że JA CHCĘ MIEĆ PSA.
Moje córeczki też chciały zwierzaka, a mąż wyjechał na tzw. kontrakt. I nadzedł październik 1991 roku. Był piątek wieczór i dziewczynki przyszły do mnie z pytaniem kiedy będziemy mogły miec psa. Usiadłam i powiedziałam: "no wiecie właściwie to już możemy miec psa, tylko ja cały czas się zastanawiam czy wziąć psa ze schroniska czy kupic boksera". Dzieci poszły do swojego pokoju a za chwile oznajmiły mi, ze chca psa ze schroniska. Odpowiedziałam 'no dobrze'. Rano obudził mnie rumor w calym mieszkaniu. wstalam i zobaczyłam, że dziewczyny przygotowuja legowisko dla psa. Zapytałam co się dzieje a one na to : "przeciez powiedziałaś, ze sie zgadzasz na psa ze schroniska i dzisiaj chcemy tam jechać'. Zgłuopiałam. Wsiadłysmy w naszegomalucha koloru bordo i pojechałysmy do sopockiego schroniska. Łaziłysmy po schronisku. To ten, to inny psiak wpadał nam w oko. W pewnym momencie Maja zawołała 'momo ten'. Patrzę a tu w boksie pelno psów, biegaja, szczekają chcą zwrócic na siebie uwagę a z dala od nich siedzi duży wilczasty pies z klapnietymi 'lotniczo' uszami i z przekrzywiona głowa tylko patrzy. I juz wiedziałam - TO TEN, JEDEN JEDYNY. Pracownik schroniska powiedział 'ale to suka' a ja na to 'no i dobrze' a on 'prosze pani ale ten pies jest duży' a ja 'prosze pana widze'. I w ten sposób najcudowniesza suczka oimieniu MALWA nadanym jej [przez moje córeczki trafiła do naszej rodziny. Wsiadła do malucha z wyrazem pyska 'teraz albo nigdy'. Śmierdziała strasziwie -m więc najpierw były zakupy w aptece, obroża, smycz i do domu a tam oczywiście kąpiel, i jeszcze jedna kąpiel, i jeszcze jedna kapiel. I suszenie i dzieci wzięły ja na spacer. Nie bałam się sunia trzymala sie cały cza blisko dziewczynek i nawet nie próbowała patrzec gdziekolwiek. To była sobota - pies nie zwracał na mnie uwagi widział tylkodzieci ale w niedzielw sunia już wiedziala kto jest jej PANIĄ. Dzieci telefonicznie zawiadomiły mojego męża o nowej domowniczce a mnie zapytał 'czy jestes tego pewna' - znacie odpowiedź - brzmiała TAK. I okazało sie, że to takie proste mogłam mie,c psa już dużo wcześniej.
I to tyle na dzisiaj
c.d.n
Hania
|
|
 |
|
 |
 | |  |
 |
 | |  |
 |
 | |  |
 |
 | |  |
 |
 | |  |
 |
 | |  |
 |
 | |  |
 |
 | |  |
 |
 | |  |
 |
 | |  |
 |
 | |  |
 |
 | |  |
irma
Zwierzozwierz

Dołączył: 05 Sie 2005 |
Posty: 1392 |
Przeczytał: 0 tematów
|
|
Skąd: Gdańsk |
|
 |
Wysłany: Sob 20:53, 20 Sie 2005 |
|
 |
|
 |
 |
właśnie mi 'wcięło' napisany tekst - wyciągam wnioski i bede pisała w wordzie
a teraz raport z dnia dzisiejszego - jako przerywnik w opowieści o psach, kotach i innych zwierzakach w moim życiu
kupiłam karme dla zwierzaków - dla kazdego inną, nie napiszę, że kupowanie i wybieranie trwało prawie godzinę
Lotnik i Bajka dostali 'adresówki'
Lotnik pielił dzisiaj chwasty - najpierw obserwował jak to sie robi a potem wziął sie za wyrywanie wszystkiego w okolicy pyska
Bajka w czasie pielenia spokojnie leży w trawie i sie opala
Jaskier jako senior wyleguje się
Irma usiłuje sprowokować Bajkę do zabawy a jak jej sie to nie udaje idzie łowić ryby, tzn. moczy się w oczku wodnym
Rufus usiłuje wyłowic rybki z oczka - na szczęście jest niezdarą
usiłowałam poleżec na kanapie - niestety nie było dla mnie miejsca (zgadnijcie dlaczego)
właśnie nakarmiłam stado i wszyscy rozeszli się do 'zajęć własnych', tzn. Jaskier leży na mojej lewej stopie, Lotnik lezy pod stołem, Irma sprawdza czy na stole w kuchni leży cokolwiek co mozna ukraść i zeżreć, Bajka obserwuje Irme i pilnie się uczy, Rufus śpi - juz zajął strategiczne miejsce w sypialni na łóżku (ciągle nie rozumie, ze i tak go zrzuce z narzuty jak będę szła spać)
jeszcze wieczorny spacer
a w karmieniu stada to największy problem, żeby kazde jadło ze swojej miski, ponieważ każde jada co innego i oczywiście miski pozostałych zawieraja najsmaczniejsze kąski
Bajka szybko się uczy jak funkcjonuje stado
najbardziej lubi bawic sie z Lotnikiem choc Irma bawi się z nia najchętniej - coz obie dziewczyny to jeszcz szczeniaki, ale Lotnik jest najodpowiedniejszy rozmiarami
Jaskier nie ma ochoty na głupie szczenięce zabawy ale czasem sie do nich zniża
Jaskier i Lotnik w zasadzie udaja że tego drugiego nie ma a jak wejdą na siebie to ignorują - no coż dwa samce w tym samym wieku zamieszkały pod jednym dachem
Lotnik uniemozliwwił mi dziś zaleganie na kanapie - nie zmieściłam sie a wydawało mi się, że to mały pies
a przy okazji - mnie się nie znudzi - moge czasem nie mieć czasu i wtedy zapanuje cisza w internecie (z mojego kompa)
koniec raportu i c.d.n.
|
|
 |
 | |  |
irma
Zwierzozwierz

Dołączył: 05 Sie 2005 |
Posty: 1392 |
Przeczytał: 0 tematów
|
|
Skąd: Gdańsk |
|
 |
Wysłany: Nie 17:34, 21 Sie 2005 |
|
 |
|
 |
 |
ciąg dalszy nastąpił
odkąd Malwa zamieszkała w naszym domu - był to w końcu prawdziwy dom
zauważyliście, że dom bez zwierzaków ma zupełnie inna atmosferę i inaczej w nim płyną dni
zwierzę pojawiając sie w rodzinie nadaje jej 'łagodności' funkcjonuje jak saper - rozładowuje napięcia samą swoja obecnością.
Gdy Malwa zamieszkała z nami byłam dorosłą kobietą i nie dla mnie juz były pluszaki, ale ona była moja przytualnką. dawała to cudowne poczucie, że nie jest się samemu na świecie. Moje córki do dzisiaj twierdzą, że drugiego takiego psa nie będzie juz w ich życiu. Malwinka była sama słodycza i łagodnością. Nigdy nie zdarzyło jej się warknąć na którąś z nas czy choćby mieć nas dosyć. Wstawałam ok. 6 rano i wychodziłam z nią na spacer. Ona sobie biegała a ja powłócząc nogami dosypiałam. Włóczyłyśmy się po pobliskiej łące spotykając różnych psiarzy. Suczka nie reagowała na zaczepki innych psów. Dla niej nie istniały. Gdy szlismy z nią na spacer w większym gronie sunia nas pasła i zaganiała żebyśmy się nie rozłazili. Zabierałam ją gdzie się dało. Dziewczyny też z nią chodziły wszędzie gdzie można. Żeby jak najmniej siedziała sama w domu. A w domu cichaczem okupowała kanapy. Nigdy nic nie zniszczyła. Nie wiem jakie miała przeżycia za sobą jaki los ją spotkał ale widok wysokich brodatych mężczyzn powodował, że nie mogła opanować lęku i szczekając wyraźnie ostrzegała, że jest gotowan na wszystko choć się boi. Oczywiście wraz z upływem czasu sunia wyładniała, futerko lśniło a w ovczach pojawiła się radość. Tak jak dla mnie kiedyś Serwo tak dla moich córek Malwinka była najfajniejszym pretekstem dla udowodnienia konieczności wyjścia z domu. Jeździła z nami do dziadków i na wakacje. Była jednym z członków rodziny. Kiedy była u nas kilka lat urodziła pierwsze szczenięta. 6 sztuk. Jedno szczenie musiałyśmy niestety uśpić - urodzone z wodogłowiem i tak by nie przeżyło - tak twierdził wet. Sunia rodziła w poniedziałek przed południem. Musiałam iść do pracy, ale po załatwieniu najpilniejszych spraw przybiegłam do domu i razem z córkami odbierałyśmy poród. Wet kazał nam pilnować, żeby nie zjadła więcej niż 4 łożysk więc stoczyłyśmy walkę przy dwu ostatnich szczeniakach. W sypialni na moje życzenie powstał drewniany kojec, w którym Malwina wychowywała maleństaw. Ale gdy miały kilka godzin z uporem przenosiła je na nasze łóżko. Trochę mnie kosztowało zdrowia i cierpliwości wytłumaczeniee suni, że ten kojec jest bezpiecznym, ciepłym miejscem dla jej maleństw. Cudownie było patrzeć jak się zajmuje maluchami i jak rosną z dnia na dziń coraz większe rozrabiaki. Szczeniaczki trafiły do dobrych domków i do dzisiaj mam nawet kontakt z jednym z nich. Gdy miały ok. 6 tygodni zaczęłyśmy się poważnie martwić, że zostaną u nas. Wtedy moja córka przywiozła je do mojej pracy i 'poszły' w jeden dzień. Opiekunowie zostali sprawdzeni - nie myślcie, że każdy mógłyby mieć małe malwiśki. No i potem niestety Malwinka znowu miała cieczkę a moja córeczka wstała rano przed 6 wzięła psa i poszła po bułki. No i wróciłą bez psa ale też bez zęba. Sunia pociągnęła i córka przewróciła się wybijają ząb o krawężnik. Mała płakała i z powodu zęba i z powodu suni. Co do zęba to trzeba było doklejać - dziś nie ma śladu. Kilka godzin d=szukałyśmy psicy - dziewczyny nie poszły do szkoły ja nie poszłam do pracy. W końcu ok. 13 postanowiłam, że jedna będzie chodzić po osiedlu, druga będzie czekać w domu a ja jadę do pracy. Sunia często była gościem w moim biurze i okazało się, że zapamiętała drogę - jadąc samochodem zobaczyłam jak przerażona, smutna leży przy drodze i tępo patrzy z dalek na moje biuro. Zatrzymałam sie wręcz z piskiem opon. Za mną wszyscy trąbili - idioci nie widzieli, że odnalazłam to co myślałam, że straciłam. Zabrałam moją sunie do domku i obie byłyśmy szczęśliwe. Tym razem urodziła trzyuszczeniczki. Jeden niestety zmarł przy porodzie. Jeden odchowany poszedł do znajomych a ostatni taki śliczny żółciutki jakoś nie mógł znaleźć opiekuna. Młodsza córka i mąż ciągle szukali a ja i starsza milczałyśmy - decyzja była podjęta tylko tamta dwójka musiała do niej dojrzeć. Córka szybko stanęła po naszej stronie a mąż nie chciał się z drugim psem pogodzić i nawet gdy nasz Jaskierek miał rok jeszcze usiłował znaleźć mu dom. Na szczęści nie udalo mu się. I w ten sposób w naszym mieszkaniu na 5 piętrze na Gdańskiej Zaspie zamieszkł Jaskier.
i to tyle na dzisiaj
h
|
|
 |
 | |  |
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 3 z 116
|
|
|
|  |