 |
 |
|
 | |  |
 |
|
 |
 | |  |
 |
 | |  |
 |
 | |  |
 |
 | |  |
 |
 | |  |
jnk
Zwierzoświr

Dołączył: 25 Lip 2005 |
Posty: 1604 |
Przeczytał: 0 tematów
|
|
Skąd: wawa |
|
 |
Wysłany: Pon 21:14, 29 Maj 2006 |
|
 |
|
 |
 |
A z Kapucyny czas jakiś po sterylizacji zaczął wyzierać drut! Ale zacznę może od początku. Najpierw bałam się paciać Kapucynę po brzuchu, bo mi się robiło słabo na samą myśl o świeżym mięsku, które tam jest tuż pod skórką ledwie-ledwie je przykrywającą. Kapucyna miała tylko mały szewek wewnętrzny po operacji (nie to, co jej matka Papuga, która miała rozpłatane pół brzucha i chodziła wciśnięta w rękaw obcięty z mojej bluzki). To jakaś nowa metoda i wszystkie szwy są wewnątrz, więc kot nie musi mieć kołnierza, bo nie ma sobie czego wyciągnąć. Super - pomyślałam, kiedy usłyszałam tą wiadomość, niemniej jednak świadomość, że tam pod tą przeciętą skórką jest to nieszczęsne żywe mięsko jakoś tak mnie osłabiała. A jak mnie osłabiała, to wolałam nie grzebać w okolicy, żeby mnie nie osłabiła do omdlenia.
Aż po kilku dniach patrzę Ci ja na brzuch Kapucyny (fakt, pod futrem nie było tego widać, ale na golasa ten brzuch przypomina ni mniej ni więcej, tylko tłuste brzuszysko Buddy ), patrzę, jeszcze raz patrzę, bo oczom nie wierzę i z przerażenia aż mi się nie zrobiło słabo, więc mogłam przyjrzeć się jeszcze dokładniej. No i nie dało się zaprzeczyć, że w spasionym brzuchu Kapucyny zieje dziura. Nieopatrznie zapuściłam żurawia w tą dziurę i teraz dopiero zrobiło mi się słabo - z dziury wyzierało przeraźliwe w swojej świeżości i krwistości mięsko! Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa! Co tu robić? No to łapię w tej desperacji za telefon i dzwonię po ratunek do weta. A wet, swoim zwyczajem, spokojnie mówi: "zrobiła się dziura, tak? a z tej dziury wycieka sobie taki płyn?" Patrzę w dziurę: "no, wycieka" - mówię. "No i dobrze, że wycieka, tak ma być." Hmmmm... straszna ta weterynaria. Dziura w brzuchu, w dziurze jakaś bezbarwna maź, a wet mówi, że jest ok. Ale nic, albo mu ufam, albo nie ufam - trzeba się na coś zdecydować. Raz jeszcze zdecydowałam się na zaufanie, bo jakoś nie uśmiechało mi się szukanie kolejnego weta dla moich zwierzaków. Wet kazał tylko odezwać się, gdyby po kilku dniach dziura nie zaczęła samoistnie znikać. No, dobra, czekam dni kilka, dziura nie znika, a nawet pojawia sie nieopodal taka maluteńka dziura bis - może młodsza siostra tamtej dużej dziury, a może córka. Tylko co ja zrobię z klanem dziur w brzuchu Kapucyny - za moment jedzenie zacznie jej wypadać przez te otwory, a wtedy żadna podwyżka w pracy nie uratuje mnie przed upadłością finansową (moralną mam już dawno za sobą). Co więcej, z dziury zaczyna wystawać drucik jakiś. Nawet się odważyłam i z obrzydzeniem drucik ów wzięłam w dwa palce - miękki, cienki, drucikowaty. Kot nie reaguje ani na dziurę, ani na drucik. Koszmar, bo to znaczy, że mi się kot zamienia w ósmego pasażera Nostromo! Dzwonię do weta. Wet zdziwiony takim obrotem spraw każe przyjeżdżać. W firmie mówię, że następnego dnia mnie nie będzie, bo jadę do weta. No to jadę! Znowu na pierwszy ogień idzie Dżekson, tym razem zostaje zaatakowany szczepionką (już nie wścieklizna) z jednej i drugiej strony karku - dla symetrii i znowu zniesmaczony wczołguje się pod stół. A na stole dziurawa Kapucyna. Wet ją wyciąga z klatki, ogląda i mówi, że zdarza się u ludzi, że jakiś ludź z niewiadomych powodów nie rozpuszcza rozpuszczalnych nici i że tego nigdy nie wiadomo przed zabiegiem, tylko po - jak się te nici nie rozpuszczą i zaczną wystawać z ludzia. I że mój kot widocznie jest takim przypadkiem. I że inne nici innego gatunku pięknie rozpuściła, a tej jednej nie. Następnie wet złapał jakieś szczypczyki nożyczkowate jedne i drugie i wyciągnął jeden koniec nici z kota, a drugi koniec uciął tuż przy kocie, po czym wlał w dziurę w kocie białą zawiesinę i kazał mi takąż wlewać przez trzy dni codziennie i później co drugi dzień. No i wlewam tak od zeszłej środy i muszę powiedzieć, że dziura robi się coraz mniejsza. Już za chwilę nie zmieści mi się w nią końcówka strzykawki z tą zawiesiną. A druta ani widu ani słychu! Nawet trochę za nim tęsknię - był taki niecodzienny i tajemniczy...
|
|
 |
 | |  |
 |
 | |  |
 |
 | |  |
 |
 | |  |
 |
 | |  |
 |
 | |  |
 |
 | |  |
jnk
Zwierzoświr

Dołączył: 25 Lip 2005 |
Posty: 1604 |
Przeczytał: 0 tematów
|
|
Skąd: wawa |
|
 |
Wysłany: Pon 12:46, 20 Lis 2006 |
|
 |
|
 |
 |
Dżekson? Zdominował?! Kapucynę ? ! MałGośka, na jakim Ty świecie żyjesz. Gadasz, jakbyś sama kota nie miała. I nie wiedziała, że koty nigdy, przenigdy nie zmieniają się na lepsze, tylko zawsze na gorsze. Kapucyna - jak na razie, Bogu dzięki, odpukać - na gorsze się nie zmienia, ale na lepsze też nie. Czyli constans.
Z nowin mniej śmiesznych, jakieś dwa miesiące temu pojawiły się jej na brzuchu jakieś takie guzki, więc popędziłam do weta, który się przyjrzał, pomacał, ocenił wielkość guzków na "soczewicę", stwierdził, że na raka to trochę jakby za młody ten mój kot, no, ale nigdy nic nie wiadomo i kazał obserwować. Kota, a przede wszystkim guzki przez dwa tygodnie. Jakby się nie powiększały, to czekać kolejne dwa tygodnie. I tak czekam dwa tygodnie, i kolejne dwa tygodnie, i następne... guzki zniknęły - pewnie z nudów i od tego bezowocnego czekania i trochę jestem w kropce. Pewnie się wybiorę w końcu do weta, bo czuję się zagubiona, samotna i zdezorientowana. Kapucyna, jakby kto pytał, nie wydaje się odczuwać żadnego z powyższych stanów emocjonalnych, bo - swoim starym zwyczajem - w ogóle guzków nie zauważyła.
|
|
 |
 | |  |
MałGośka
Adminka

Dołączył: 28 Cze 2005 |
Posty: 4611 |
Przeczytał: 0 tematów
|
|
Skąd: Wieluń-łódzkie |
|
 |
Wysłany: Śro 1:01, 13 Gru 2006 |
|
 |
|
 |
 |
No i jak widać - zwierzaki mają o niebo prostsze życie, bez tych wszystkich rozterek, wątpliwości, lęków i pytań egzystencjalnych...
A guzki czasami pojawiają się przy jakiś zmianach/burzach hormonalnych. Nie wiem czy takowy powód u Kapucynki zaistniał, ale chyba - skoro raz się pojawiły - warto ścierściucha poddawać teraz już np. comiesięcznemu przeglądowi.
Osobiście na punkcie guzów, guzków i guziczków jestem przewrażliwiona totalnie i umieram z nerwów gdy raz na jakiś tydzień sprawdzam narośl na kolanie Miry (obecną od jakiś od trzech lat, troszkę wzrastającą, ale może to tylko moja wyobraźnia i nie poddaną wycięciu ze względu na umiejscowienie - trzeba by było usunąć kawałek ciała na kolanie, a jakby to potem zarastało - nikt nie wie, za to my z Blinkiem mamy też za sobą hektolitry wylanych łez przy ś.p. Diance, której po wycięciu listw mlecznych nie było jak zszyć i miała dziury na brzuchu (ależ przydługawa dygresja mi wyszła ))
No - to teraz, po tak emocjonującej i stresogennej wypowiedzi żądam pocieszenia w postaci wielce zabawnej opowieści z kociego życia Kapucyny znaczy 
|
|
 |
 | |  |
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 5 z 7
|
|
|
|  |